2015-12-01

Muzułmańscy imigranci a świeckość państwa

Tym, którzy tak bardzo boją się "islamizacji" wywołanej przybyciem muzułmanów  do katolickiej Polski, odpowiadam: świeckie państwo, praworządne i demokratyczne, jest najlepszym zabezpieczeniem przed dominacją religii. Każdej religii. Zwolennikom świeckiego państwa, którzy słusznie oburzają się na destrukcyjny wpływ Kościoła katolickiego na polskie państwo i społeczeństwo a jednocześnie okazują godną uznania otwartość i tolerancję wobec mających przybyć do Polski muzułmanów, przypominam: nikt jeszcze nie dowiódł, że syryjscy czy jemeńscy muzułmanie mają więcej szacunku do świeckiego państwa i demokracji niż polscy katolicy.  Do integracji muzułmanów trzeba się tak przygotować, by przekonać katolickich islamofobów, że najlepszym lekarstwem na ich obawy jest demokratyczne, świeckie państwo. Zwolennicy takiego państwa powinni zrozumieć, że jest to zadanie rownież dla nich.


W tym tekście  mowa jest o islamie, a nie o islamizmie, o muzułmanach, a nie o powołującej się na Koran i Proroka salafickiej sekcie samobójców i zabójców. Mowa bardziej na wszelki wypadek, nie dlatego, że nagle przyjęcie imigrantów i uchodźców wyznających islam zmieni zauważalnie religijną mapę Polski. Nie zmieni, bo spodziewamy się garstki osób. Na razie zagrożeniem w Polsce nie są jeszcze islamiści, tylko faszyści z ONR, rasiści organizujący islamofobiczne manifestacje.

O islamie trzeba mówić bo Polska - na szczęście! - nie pozostanie na zawsze monoetnicznym, zamkniętym społeczeństwem. W dzisiejszym świecie to po prostu niemożliwe. A do życia w społeczeństwie zróżnicowanym i otwartym też trzeba się przygotować. Na razie przygotowania widzę jedynie po stronie neofaszystów: odbywają się, jak ostatnio we Wrocławiu, pod hasłami „Polska tylko dla Polaków”, „Bez islamu Wielka Polska”, „Wielka Polska katolicka”. Zwolennicy demokracji i świeckiego państwa nie powinni im pozwolić  na zdominowanie debaty. Udawanie, że tematu nie ma, to nie jest dobra strategia.

Ten tekst nie jest o Polakach muzułmanach, którzy -  tak jak rzymscy katolicy, prawosławni, unici albo luteranie - stanowią od wieków część polskiego społeczeństwa. Dotyczy natomiast koniecznej refleksji nad obywatelską i społeczną integracją praktykujących muzułmanów, którzy członkami polskiego społeczeństwa dopiero mają się stać. Tym bardziej, że notoryczne naruszanie zasady świeckości państwa w Polsce może uczynić tę integrację trudniejszą.

Obywatel wobec demokratycznego państwa

Z jednej strony islam jest jeden, niepodzielny a muzułmanie tworzą światową wspólnotę (ummę) ludzi żyjących zgodnie z nakazami Koranu i tradycji Proroka. Z drugiej strony, pomijając już nawet różne nurty islamu (w rozumieniu doktryny, jak w chrześcijaństwie), jest oczywiste, że muzułmanie przybywając z różnych państw i kontynentów, mając zróżnicowane wykształcenie i pochodzenie społeczne, mogą mieć odmienny stosunek do islamu jako takiego, do praktyk religijnych i do funkcjonowania religii w państwie. Tak jak stosunkiem do chrześcijaństwa i do religii mogą różnić się między sobą chrześcijanie. Dlatego kwestią zasadniczą jest postawa obywatela wobec demokratycznego państwa, a nie jego wyznaniowa przynależność.

Dawno temu głównym (choć nigdy jedynym) spoiwem Europy było zachodnie chrześcijaństwo. Dziś tym spoiwem jest parlamentarna demokracja. Nie przyjmują tego do wiadomości europejscy faszyści, którym europejskość kojarzy się przede wszystkim z białym kolorem skóry i chrześcijaństwem, a  nie z wartościami, które stanowią fundament Unii Europejskiej.

Dla ateisty i agnostyka, dla katolika, prawosławnego, hinduisty czy sunnity, który uznaje zasady parlamentarnej demokracji za swoje, świeckie państwo jest naturalnym środowiskiem, w którym może swobodnie realizować swoje wyobrażenie transcendencji. Inaczej jest w przypadku przeciwnika liberalnej demokracji. Jego wrogość do tych wartości i rozwiązań ustrojowych bywa uwarunkowana religijnie lub ideologicznie. Fundamentalizm religijny (a nie religia), który staje się politycznym postulatem i skrajny nacjonalizm (a nie patriotyzm) stanowią zagrożenie dla demokracji i wolności.

Islam to nie islamizm, muzułmanie - to nie islamiści

Identyfikowanie islamizmu z islamem, integrystycznej sekty z całą muzułmańską wspólnotą, i fundamentalistycznych oprawców z tymi, którzy uciekają przed nimi do Europy to albo ignorancja albo cyniczne wykorzystywanie ignorancji innych. Jedno i drugie podszyte jest zwykłym rasizmem.

Skrajna prawica nie przypadkiem przedstawia muzułmanów jako monolit. Ignorancja ludzi im w tym pomaga: przekonanie, że muzułmanin to Arab a Arab to muzułmanin jest dość powszechne. Podsycane islamofobią (która z powodzeniem zastąpiła dziś w katalogu populistycznych nienawiści antysemityzm) postrzeganie każdego muzułmanina jak potencjalnego terrorysty idzie w parze z traktowaniem wyznawców islamu jak wspólnoty etnicznej.

Język szowinizmu, który od wieków był iskrą zapalną większości europejskich wojen, wraca dziś by opisać stosunki Francuzów, Polaków, Austriaków czy Węgrów z muzułmanami tak, jakby chodziło o konflikt narodowy. Ludzie, którzy nie myślą w kategoriach państwa i społeczeństwa, tylko narodu jako wspólnoty etnicznej, i dla których obywatelstwo to narodowość, a narodowość jest sprzężona z religią narodu, nie mogą pojąć, dlaczego Hollande mówił po paryskich zamachach, że Francuzi mordowali Francuzów. I dlaczego, skoro tak, wysyła bombowce nad Syrię.

Świeckie państwo a wzrost liczby praktykujących


Laicka Francja, gdzie obowiązuje zakaz "ostentacyjnego manifestowania przynależności religijnej" i ani uczeń w szkole publicznej ani urzędnik w urzędzie państwowym nie może pojawić się w stroju wskazującym na wyznanie, Belgia, gdzie obowiązują podobne zasady, czy Wielka Brytania, kraj z państwową religią i swobodniejszym podejściem do laickości, stały się domem dla setek tysięcy imigrantów wyznających różne religie. W polskiej sytuacji mowy nie ma o tak licznej mniejszości religijnej, bo kilka tysięcy muzułmanów, których gotowi ewentualnie bylibyśmy wpuścić w ramach unijnych kwot, to kropla w morzu.

Zwiększenie liczby wierzących nie musi stanowić zagrożenia dla świeckiego państwa, bo świeckie państwo nie polega na tym, że żyją tam sami ateiści, tylko na przestrzeganiu rozdziału państwa od Kościoła; na tym, że państwo jest wspólnotą obywateli a nie wyznawców takiej czy innej religii; na poszanowaniu przez państwo wolności religijnej obywateli, również tych nie wyznających żadnej religii, a przez członków wspólnot religijnych i filozoficznych nadrzędności państwowego porządku prawnego: w szkole, urzędach, instytucjach kultury.

A jednak - bez względu na religię - pojawienie się osób, które całkiem zwyczajnie, niekoniecznie ostentacyjnie, manifestują strojem swą religijną przynależność, nie zawsze widzą problem w przenikaniu się życia państwowego z religijnym rytuałem, oddają się publicznie religijnym praktykom, lub zaopatrują się w żywność głównie w sklepach przestrzegających religijnych nakazów może stanowić wyzwanie dla świeckiego, demokratycznego państwa.

A tym bardziej dla państwa takiego jak polskie, które nie tylko nie jest świeckie, ale w którym potrzeba świeckości państwa nie jest w społeczeństwie rozpowszechniona. W Polsce nawet  antyklerykalizm niekoniecznie musi odzwierciedlać rzeczywiste poparcie dla świeckiego państwa. Często oznacza jedynie wrogość wobec wobec rozpanoszonej kościelnej instytucji.

Polska, państwo nieświeckie

Żyjemy w społeczeństwie bardzo konserwatywnym, w państwie jeszcze nie wyznaniowym, ale w którym religia odgrywa rolę trudną do pogodzenia z demokracją i konstytucją a kościelna hierarchia jak diabeł święconej wody boi się każdego objawu modernizacji, nawet zadekretowanej przez papieża. Właśnie dlatego przybycie tradycjonalistycznie podchodzących do religii wyznawców islamu nie jest bez znaczenia. Dla obrońców idei świeckiego państwa nawet ta mała grupa zasługuje na większą niż dotychczas uwagę. Zwłaszcza teraz, gdy pod nowymi rządami idea rozdziału państwa od Kościoła, wartości laickie i liberalna, parlamentarna demokracja znów są wystawione na ciężką próbę.

Dzwony rozbrzmiewające na całe miasto, procesje, polityczne kaznodziejstwo, krzyże w urzędach i szkołach, przymusowe de facto lekcje religii finansowane przez państwo, anachroniczna zasada prawna pozwalająca sądzić za obrazę uczuć religijnych (czemu tylko religijnych?) i stanowiąca usankcjonowanie religijnej cenzury, brak tolerancji wobec niewierzących, etnograficzny wymiar religii skutkujący społecznym przymusem udziału w rytuałach i wyboru stylu życia, próby przeniesienia do prawa cywilnego zasad kościelnych, często fundamentalistycznych i godzących w prawa jednostki, święcenie publicznych budynków z udziałem władz państwowych, że o egzorcyzmach odprawianych w parlamencie przez partię rządzącą nie wspomnę  - oto bardzo skrótowy opis realiów „świeckiego” państwa w Polsce.

Jeśli równość obywateli jest w państwie zasadą konstytucyjną, to warto zapytać, jak w tej sytuacji państwo odpowie na postulat swobodnego praktykowania kultu przez muzułmanów. Nie można wykluczyć, że przybywający z Syrii czy Iraku muzułmanie mogą wyobrażać sobie inaczej niż polscy Tatarzy codzienne praktyki religijne.  Gdyby się to komuś nie podobało, to z góry ostrzegam: argument świeckości państwa nie zabrzmi wiarygodnie.

Dialog (świeckiego) państwa ze związkami wyznaniowymi

Państwa świeckie nie eliminują wspólnot religijnych ani filozoficznych, tylko prowadzą z nimi dialog. Religijnych lub filozoficznych: właśnie tak. Bo jeżeli przyjąć, że grupa obywateli buduje wspólną tożsamość w oparciu o wspólny pogląd na transcendencję, to wiara w istnienie Boga i manifestowanie tego przekonania przez rytuały jest tak samo istotna jak przekonanie, że Boga nie ma i że człowiek jest punktem odniesienia. Skoro jednak mowa o islamie, skupmy się na religiach.

Dialog wymaga oczywiście dwóch stron, państwo musi mieć partnera. Regulowanie stosunków państwo-Kościół wygląda inaczej, gdy mowa o  hierarchicznych, zinstytucjonalizowanych religiach, takich jak wyznania chrześcijańskie, a inaczej, gdy takiej zinstytucjonalizowanej struktury nie ma, jak w przypadku sunnitów. Szyici mają zinstytucjonalizowaną hierarchię, u jej szczytu znajdują się ajatollahowie, ale o współpracy państwa z takimi strukturami raczej trudno mówić. Jak duży może to być problem pokazują przykłady Austrii czy Francji.

Islamiści to zagrożenie dla muzułmanów

We Francji, żeby państwo miało jakiegoś partnera do dialogu, powołano do życia sztuczny twór mający reprezentować muzułmanów,  przez część z nich nie uznawany za przedstawiciela. Problemem nie byli ci wyznawcy islamu, którzy - tak jak większość chrześcijan - uważają, że religia jest ich prywatną sprawą, ale ci, którzy traktują islam jak wspólnotę polityczną. To oni służą za przykład potwierdzający tezy skrajnej prawicy i oni stanowią największe wyzwanie dla świeckiego, demokratycznego państwa. Ta płaszczyzna dialogu, sztuczna ze względu na specyfikę islamu, nie pozwoliła we Francji na neutralizację radykalnych integrystów, którzy o żadnym dialogu nie chcą słyszeć.

Pamietajmy, że stanowią oni zagrożenie rownież dla samych muzułmanów i to po trzykroć: po pierwsze, z punktu widzenia bezpieczeństwa publicznego, w podobny sposób jak dla innych obywateli; po drugie, ponieważ ich systemowe działania na rzecz radykalizacji młodych i polityczne wpływy są destrukcyjne dla funkcjonowania społeczności wyznaniowej jako całości; po trzecie dlatego, że działania tej garstki fanatyków stanowią pretekst do napiętnowania wszystkich wyznawców islamu. Takie manifestacje jak ta w Poznaniu, gdzie polscy muzułmanie maszerowali pod hasłem "Nie w naszym imieniu" by zaprotestować przeciw probie zawłaszczeniu islamu przez dżihadystów, odbywają się w calej Europie.

Zatrzasnąć drzwi przed integryzmem, nie przed muzułmanami

Zarówno we Francji jak i w Austrii funkcjonują  meczety, których rola wykracza  poza miejsce kultu (gromadzą się wokół nich wyznaniowe organizacje samopomocy lub krzewienia kultury), znajdujące się pod bezpośrednią kontrolą obcych państw, Algierii, Arabii Saudyjskiej lub Kataru.  Do czegoś podobnego dopuszczać nie wolno.  Austria przygotowuje właśnie projekt przepisów zakazujących finansowanie z zagranicy, a Koran ukaże się wreszcie w wersji "zestandaryzowanej" po niemiecku (obecnie dominują fundamentalistyczne wersje niemieckojęzyczne przywożone z krajów Zatoki Perskiej).

Ale jeżeli świeckie państwo nie finansuje budowy świątyń (w Polsce niby też nie, ale w praktyce różnie to bywa), a jednocześnie uznaje prawo wierzących do wspólnego praktykowania kultu religijnego, to czy powinno zakazać darowizn z zagranicy? To jedna z kwestii, nad którą w Polsce warto się zastanowić, bo być może rozwiązania prawne nie są adekwatne do zmieniającej się sytuacji. Ich dostosowanie jest jednym z kluczowych warunków udanej integracji przybywających do Polski praktykujących muzułmanów. Nie wolno pozwolić na instytucjonalizacją fanatyzmu i integryzmu.

Fanatycy o chłopięcych twarzach 

Mamy w Europie europejski islam: muzułmanów zadomowionych w Europie, często od dziesięcioleci. Połowa francuskich muzułmanów (których liczbę szacuje się na 4 miliony) jest niepraktykująca, większość nie ma problemu z funkcjonowaniem w demokratycznym państwie, które na dodatek świeckość ma zapisaną w konstytucji (podobnie jak Turcja), prowadzących taki sam styl życia jak inni obywatele.

Ale w latach dziewięćdziesiątych polityczna i finansowa ofensywa Arabii Saudyjskiej doprowadziła do szybkiej zmiany. Statystycznie może niezbyt imponującej (liczbę potencjalnie niebezpiecznych, tak zwanych "zradykalizowanych" aktywistów na terenie Unii Europejskiej francuski wywiad ocenia na 30 tysięcy osób), ale wizualnie jak najbardziej: kobiety w hidżabach i nikabach, czasem całe w czerni, brodaci mężczyźni w tradycyjnych strojach z innej epoki, rygorystyczna praktyka religijna, wyznawanie szariatu - ta ostentacja to była nowość, którą przywieźli ze sobą do Europy zindoktrynowany studenci powracający z Arabii Saudyjskiej. To oni zasili szeregi salafistów, fundamentalistycznego odłamu szyizmu.

Również wśród salafistów jest podział na adeptów tradycjonalistycznego, ale niegroźnego kwietyzmu i radykalnego takfiryzmu, którego wyznawcy patrzą na innych muzułmanów jak na zdrajców nauki proroka. To prawda, że chłopięce twarze zamachowców z Paryża, nie przywodzą na myśl salfistów. Ale to właśnie w salafickich meczetach (jest ich we Francji 90) dochodzi do radykalizacji wyznawców. I nie jest przypadkiem, że na przykład w Lyonie właśnie meczet tego odłamu został po zamachach w Paryżu zamknięty.

Tych zagrożeń nie można wyolbrzymiać. Ale udawanie, że ich nie ma, to oddanie terenu skrajnej prawicy, która skorzysta z okazji wrzucenia wszystkich muzułmanów do jednej szuflady z napisem "terroryzm". By jednak z takimi zagrożeniami sobie radzić, trzeba systematycznie przeciwstawiać się każdemu religijnemu fanatyzmowi, katolickiemu również.

Islam to również wyzwanie polityczne 

Dla Polski wchłonięcie tej garstki muzułmańskich uchodźców nie będzie problemem, jeśli tylko właściwie się do niego przygotować. Trzeba umieć dostrzec liczne zalety przyjazdu imigrantów. Trzeba też podjąć właściwe decyzje dotyczące miejsca i warunków osiedlenia przybyszów: liczba nieznacząca w dużym ośrodku, może okazać się istotna w małej gminie. Zarówno doświadczenia integracyjne innych państw UE jak i unijne fundusze mogą zostać dobrze wykorzystane tylko przez tych, którzy mają odwagę tego wyzwania nie przemilczeć.

Ale przecież chodzi nie tylko o wyzwania logistyczne i finansowe. Nie wolno chować głowy w piasek: islam, ze względu na swą specyfikę, to również wyzwanie polityczne. Inaczej niż chrześcijaństwo, będące  elementem zachodniej cywilizacji, islam nie był w stanie sam siebie zakwestionować, zreformować i przemienić. Reformacyjny ruch Nahda w XIX wieku nie odnowił islamu, trwałym jego śladem okazał się właściwie tylko nacjonalizm arabski, głównie w Egipcie. Islam nie miał nigdy potrzeby stawiać czoła wyzwaniu jakim dla chrześcijaństwa było Oświecenie (z którym zresztą polski katolicyzm, a nawet szerzej – polskie społeczeństwo – ma problem do dzisiaj). Inaczej też niż w chrześcijańskich państwach Zachodu potoczyła się w świecie islamu historia relacji państwo a wspólnota religijna, prawny porządek świecki a prawo religijne.

Świeckość i demokracja przeciw islamistom i islamofobom

Plakat "Dni Świeckości", Kraków, 25-27.09.2015 
Zwolennik świeckiego państwa, jaki by nie był jego stosunek do religii, nie stanie po stronie islamofobów przerażonych możliwym napływem do Polski wyznawców innej religii niż quasi państwowy katolicyzm.

Trzeba jednak zachowywać się konsekwentnie: jeżeli jest się przeciwnikiem dominacji religii nad demokracją, religijnego obskurantyzmu, archaicznego modelu społecznego konserwowanego przez religie, religijnie uzasadnionej dominacji mężczyzny nad kobietą, jeżeli jest się zwolennikiem świeckiego państwa, to nie można pomijać milczeniem konsekwencji przybycia do Europy tysięcy muzułmanów. Zdecydowana większość z nich przybywa do Europy po to między innymi, by korzystać z gwarantowanej tu wolności, również religijnej, i równości obywateli wobec prawa. Zarówno radykalni islamiści jak lokalna skrajna prawica katolicka chce im to uniemożliwić.

Dziś, w kontekście kryzysu imigracji, najważniejszym zadaniem dla obrońców świeckości państwa jest tak przygotować i zrealizować integrację muzułmanów by przekonać katolickich islamofobów, że najlepszym lekarstwem na ich obawy jest demokratyczne, świeckie państwo.


Na podobny temat na tym blogu: "To oni są przeciwko nam"

Interesujący tekst: Piotr Kieżun, "Tahar Ben Jelloun i inni muzułmanie" na portalu Kultura Liberalna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...