2013-04-23

Prawica dla wszystkich: Francja debatuje nad małżeństwami dla gejów

Byłem w niedziele na dwóch manifestacjach. Wyrobiłem manifestacyjną normę na najbliższe miesiące. Jedną po drugiej zaliczyłem. I to z czystej ciekawości, pchany jakąś komparatystyczną potrzebą: ani z jednymi ani z drugimi się nie identyfikowałem. Na dodatek, na obcej ziemii: manify odbywały się w Paryżu. Pierwsza, zorganizowana pod hasłem "Manifestacja dla wszystkich",  wymierzona była w "małżeństwo dla wszystkich" i jego zwolenników. Druga była wymierzona w tę pierwszą, jej uczestnicy domagali się "małżeństwa dla wszystkich". Nie przypadkiem obie zorganizowano w ostatnią niedzielę przed decydującym głosowaniem we francuskim Senacie. W środę będzie wiadomo, czy największa od czasu legalizacji aborcji rewolucja obyczajowa we Francji zostanie usankcjonowana prawnie.

Pierwsza manifestacja ruszyła z placu Denfert-Rochereau, przeszła przez Boulevard Raspail, zakończyła się wiecem na esplanadzie Inwalidów. Przeciw "rodzicom A i B", za tradycyjną rodziną "z mamą i tatą" manifestowało według danych organizatorów 270 tysięcy ludzi. Druga była stacjonarna. Wiec na placu Bastylii zgromadził (według policji) trzy i pół tysiąca zwolenników małżeństwa dla wszystkich par, bez względu na płeć, manifestujących przeciw homofobii.

Program imprez wymusił kolejność: zacząłem moją eksplorację ewolucji francuskiego społeczeństwa na placu Denfert-Rochereau. Zanim ochrzczono go nazwiskiem bohaterskiego generała, plac zwano "piekielnym", homofonicznie poniekąd, bo po francusku to place "d'Enfer". Dygresja historyczna, której nie moglem się oprzeć, słysząc tłum skandujący: "wszyscy jesteśmy homo". Homo, od człowieka (homme).  Homo, bo to homonim francuskiego określenia geja: homo, skrót od homoseksualista. Wszyscy jesteśmy homo to hasło mające zadać kłam oskarżeniom o homofobię ferowanym przeciw manifestantom z placu Denfert-Rochereau przez manifestantów na placu Bastylii. Kolejne skandowane hasła były sprostowaniami: nie, wbrew oskarżeniom tych drugich i wbrew temu co mówią media (prorządowe, politycznie poprawne, lemingi - jako powiedzieliby polscy tradycjonaliści spod znaku PiS itp.) nie jesteśmy rasistami, nacjonalistami, nie kierujemy się nienawiścią, przemoc nie jest naszym argumentem. Na placu Bastylii wszystkie te oskarżenia wypisane były na transparentach.

Tłum na placu Denfert-Rocherau był zróżnicowany: kobiety i mężczyźni, swetry i garnitury, moda pielgrzymkowo oazowa i hipsterzy, starzy i młodzi. I oczywiście rodzice. Prawdziwe mamy i prawdziwi tatowie, z prawdziwymi dziećmi. W wózkach i za rękę. Z babciami i dziadkami.  Kolorowo. Choć dominowały dwa kolory, na chorągiewkach głównie: różowy i niebieski, barwy chłopca i dziewczynki. A przede wszystkim: prawdziwy entuzjazm. Solidarność idei. Wstecznych, idących na przekór postępowi - pewnie tak, ale jak szczerych, jak spajających tłum. Nowa rewolta konserwatywna. Widać, że nie mają doświadczenia w manifestowaniu. Albo zapomnieli. Ostatnie wielkie manifestacje antyrządowe prawicy miały miejsce w latach osiemdziesiątych, za Mitteranda. Manifestanci zapożyczyli więc hasła i rytm skandowania od lewicy. Przeszkadza im to? "Nie, my nie jesteśmy lewicą, nie jesteśmy prawicą, jesteśmy Francją, jesteśmy homo, wszyscy."

Ci na placu Bastylii mnie rozczarowali. Wcześniej, gdybym już musiał wybierać, to mimo opinii o francuskiej lewicy, wybrałbym właśnie tych. I zanudziłbym się na śmierć. Kolorów specjalnie się nie doszukałem. Dominował kolor czarny. Anarchistyczny w zamyśle, bez wątpienia, ale bardzo już sprany: szaro to wyglądało. Do tego trochę czerwieni. Ale czerń i czerwień to nie kolory: to barwy wojenne. Sutanny. Sztandary. Mundury służb porządkowych. Red carpet, biurokracja. Z satysfakcją dostrzegłem jedną czy dwie tęczowe flagi, t-shirt jeden, drugi. Moda ujednolicona: styl miejski, luźno-hipsterski, weekendowy. Średnia wieku: 40 -55. Więcej facetów (zarost na cztery milimetry, włosy krótko przystrzyżone, zakola) niż kobiet. Slogany wykrzykiwane przez kiepskiej jakości głośnik, tonem wyćwiczonym i mało pociągającym, spadały pod nogi dreptających w miejscu manifestantów. Mało kto je podejmował. Jakim takim powodzeniem cieszyły się tylko wyczytywane nazwiska oskarżonych: prawicowych polityków. Wokół, na tarasach kawiarń, więcej ludzi niż manifestantów na placu. Sympatycy.

Hasła na placu Bastylii zróżnicowane. Tak bardzo, że mogłyby się wydać nie na temat. Cały arsenał lewicowej argumentacji: rasizm, mniejszości, bieda, wyzysk, kapitalizm, imigranci, homofobia, równość, nienawiść. Jedne na tak, drugie na nie. Nie widzą niespójności? "Wręcz przeciwnie, to spójne, bo jesteśmy lewicą. To lewicowe hasła, tworzą całość." Jeśli ktoś śledzi francuską scenę polityczną, to zna je od lat sześćdziesiątych. A najbardziej od roku 68. Na jednej z tablic napis: "Tak dla małżeństwa". Oczom nie wierzę: taki napis, na lewicowej manifestacji? Co z tego, że wesele ma być gejowskie? Małżeństwo to jeden z instrumentów opresji zmurszałego społeczeństwa, które 68 rok chciał zburzyć i zbudować od nowa. Dekonstrukcja nie tak miała wyglądać. Co z tego, że małżeństwo dla wszystkich ma być zalegalizowane w imię równości?  Równość dostępu do burżuazyjnych instytucji społecznych to kpina z ideałów 68 roku.

Być może to powrót do rewolucji burżuazyjnej.  Na tym placu stała kiedyś Bastylia, symbol opresji monarchii. Gdy  w imię wolności ją zburzono, gdzieś trzeba było wsadzać więźniów, wszystkich nie dało się zgilotynować, zamykano ich w Conciergerie. Dziś na miejscu Bastylii-więzienia stoi betonowa Opera-Bastylia, wzniesiona w imię idei równości przez socjalistycznego prezydenta Mitteranda, jako przeciwwaga dla burżuazyjnej Opery Garnier.  Francuzi mają zbyt bogatą historię. Pogubili się w historycznych odniesieniach. A najbardziej pogubiła się lewica. Jeżeli w środę Francja, niegdyś ojczyzna postępu,  zalegalizuje rewolucję obyczajową, to stanie się to w Senacie (średnia wieku senatorów ok. 70 lat), nie na ulicy. Nie wystarczy stanąć na placu Bastylii, by być rewolucjonistą. Jeżeli Senat powie "nie" to będzie to zwycięstwo tamtej drugiej ulicy. Tej, na której 270 tysięcy ludzi mówi "stop: dalej nie pójdziemy, nie chcemy być postępowi".

Przypadkowy obserwator, bez względu na opinie polityczne, pewnie lepiej poczułby się na Denfert-Rochereau niż na placu Bastylii. Szczerzej. Mniej doktrynersko. Więcej entuzjazmu. Świeżej. Dopiero dziś z gazet dowiedziałem się, że w "manifestacji dla wszystkich" szli znani politycy z UMP, partii Sarkoziego. Ci na prawo od niego. Tacy Gowinowie do kwadratu. To ich nazwiska wykrzykiwano na placu Bastylii. Kandydaci do ścięcia. Dziś można było ich zobaczyć na zdjęciach idących ramię w ramię z członkami rasistowskiego, homofobicznego, skrajnie prawicowego Frontu Narodowego. Niektórzy przyznawali, że to niefortunne sąsiedztwo. Niefortunne, ale szczere. Te zdjęcia to silniejszy argument lewicy niż wczorajsza manifestacja na placu Bastylii. To prawdziwy dowód oskarżenia. Obok innego: odnotowano kilka incydentów wywołanych przez homofobów. Nie wiadomo, czy to wpłynie na wynik glosowania w Senacie. Wiadomo, że nie wpłynie na odnowę francuskiej lewicy.


Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...