2012-11-17

Za budżetem, kupą Mości Panowie!

Na wczorajszym briefingu prasowym w sejmie szef PJN, Paweł Kowal, zachęcał kolegów parlamentarzystów do wypracowania wspólnego głosu w sprawie budżetu UE. Cel zbożny. Pytanie w jak i czy moment został dobrze wybrany. Projekt Komisji europejskiej znany jest od ponad roku. Stanowisko parlamentu europejskiego zostało wypracowane dawno temu. Polska debata na temat budżetu UE skupiła się na magicznej liczbie 300 miliardów złotych od czasu pamiętnego spotu wyborczego PO. A negocjacje budżetowe prowadzone w Brukseli utknęły w martwym punkcie. Przy czym negocjacje te dotyczą przynajmniej trzech rożnych budżetów: budżetu tegorocznego, budżetu na 2013 rok i wieloletnich ram budżetowych na lata 2014-2020. Czy Paweł Kowal miał wszystkie te budżety na myśli?

Różne budżety, problem ten sam

Jeśli chodzi o budżet na 2012, to państwa członkowskie muszą spłacić zobowiązania, które na siebie przyjęły. Potrzeba, bagatela, 9 miliardów euro. Na zapłacenie czekają miedzy innymi rachunki za pomoc dla ofiar trzęsienia ziemi we Włoszech, za unijny program wymiany studentów Erasmus, przede wszystkim jednak (7 miliardów) za inwestycje finansowane w ramach funduszu spójności. Państwa członkowskie o najzasobniejszych portfelach, które miałyby sfinansować największą cześć tych zobowiązań, odmawiają dodatkowych środków. Chodzi o Austrię, Finlandię, Francję, Niemcy,   Szwecję, Holandię, Danię i Wielką Brytanię. Parlament Europejski wstrzymał negocjacje na budżetem na rok 2013 dopóki nie zostanie rozwiązana kwestia zobowiązań z tego roku. Dopiero pod koniec miesiąca ruszą ponownie rokowania w tej sprawie, już po unijnym szczycie, który ma się zająć budżetem ramowym na lata 2014-2020. Wydatki na rolnictwo (dopłaty bezpośrednie, na których najbardziej zależy Francji, i rozwój obszarów wiejskich, o który walczy między innymi Polska) i na politykę spójności (której Polska jest największym beneficjentem) stanowią największą cześć unijnego budżetu i tym samym główny przedmiot negocjacji.

Nie przespać zwycięstwa

Na ustalanie wspólnego stanowiska w sprawie budżetu jest trochę za późno.  Pawłowi Kowalowi chodziło o coś z pozoru prostszego: o ratowanie tuskowych 300 miliardów, a przede wszystkim pieniędzy na fundusze strukturalne we wszystkich budżetowych negocjacjach. Tylko, że PJN w nich nie uczestniczy. Jego europosłowie nie są nawet członkami komisji budżetowej PE. Po obu stronach barykady: w Radzie i w ekipie negocjacyjnej Parlamentu jest PO. By bronić polskiego interesu, Kowal powinien więc wezwać europosłów do poparcia stanowiska rządu, który tez chce obronić 300 miliardów.  Nie to jest jednak celem jego apelu. Swoje motywacje przedstawia bez ogródek: jeżeli rządowi uda się wynegocjować to, co chce, to gotów jest sobie przypisać autorstwo tego zwycięstwa. Na to pozwolić nie można. Europosłowie (w domyśle: opozycyjni) powinni dziś zabrać głos by jutro powiedzieć, że też się przyczynili. Jak mieliby praktycznie dać wyraz swojej jedności nie wiadomo. Może podpisać wspólną deklarację pod egidą PJN (marzenie!), może zrobić wspólną konferencję prasową, dać ogłoszenie do prasy? Może zwołać pospolite ruszenie: kupą Mości Panowie!

Nie dać się wrobić w porażkę

Kowal uważa, że jednolity głos eurodeputowanych pozwoliłby też zabezpieczyć się przed próbą przerzucania przez Tuska na opozycję odpowiedzialności za niepowodzenie budżetowych negocjacji. Zdaniem Kowala Tusk to cały czas robi. Osobiście nie zauważyłem. Może dlatego, że za wcześnie, by odtrąbić porażkę. O co wiec może chodzić? Zapewne o przytyki pod adresem PiS, a przy okazji i PJN, że oba te ugrupowania są w PE sojusznikami brytyjskich konserwatystów. To jasne, że inteligentny człowiek, taki jak poseł Kowal, nie może jednocześnie wzywać do obrony polskich interesów w negocjacjach budżetowych i współdziałać w ramach tej samej frakcji politycznej w PE z poplecznikami Camerona. Cynizm byłby jedynym lekarstwem na tak głębokie rozdowjenie jaźni, ale poseł Kowal nie jest cynikiem. Rozwiązania są, pozornie. Można napisać list do Camerona, stanowiącego największą przeszkodę nie tylko dla Polski, ale i dla całej UE, tak jak zrobił to prezes PiS. I mieć z głowy. Ale kopiować poczynań Kaczyńskiego nie wypada. Można też doprowadzić do rozłamu we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Odejścia posłów PJN mógłby nikt nie zauważyć, fakt. Ale gdyby odejść razem z PiS? Gdyby wyprowadzić z niej Czechów, Litwinów, Łotyszy, Węgrów, którym też działania Camerona podobać się nie mogą? To by było coś! Takie działanie mogłoby nawet zagrozić istnieniu frakcji zdominowanej przez torysów (gdyby nie spełniała warunków proporcji narodowych obowiązujących w PE, bo sami Brytyjczycy nie wystarczą do utrzymania frakcji).  To byłby cios w Camerona o prawdziwym znaczeniu politycznym.

Dał nam przykład Cameron

Kowal robi jednak coś odmiennego. Wychwala Camerona: "Jeżeli możemy się czegoś od Camerona nauczyć, to takiej solidnej dbałości o interesy Wielkiej Brytanii". To dziwne, bo nie sądziłem, że PJN musi się uczyć dbałości o interes narodowy od Camerona. Ani od kogokolwiek. Mógłby się natomiast nauczyć populizmu, cynizmu, egoizmu: rzeczy, które najwyraźniej gwarantują sukces polityczny, a tego PJN nie ma w nadmiarze. Nie jestem też pewien, czy krótkowzroczna, antyunijna polityka Camerona jest objawem dbałości o interesy Wielkiej Brytanii, czy raczej o swój własny interes w kolejnych wyborach. Gerry Grimstone, szef londyńskiego City tak nie uważa na przykład. Na pewno ta polityka nie jest dobra dla Polski. I dla Unii jako całości. Przywoływanie Camerona jako wzoru do naśladowania to pewnie odtrutka na polityczną niestrawność kowalowego sumienia. Może jest w tym też pomysł na kwintesencję jednolitego głosu polskich eurodeputowanych: przyjąć taktykę Camerona, zawetować budżet, a niech się wszystko zawali. Oczywiście głosów polskiej opozycji, a nawet wszystkich polskich głosów nie wystarczy w PE do zawetowania budżetu. Ale symbol by był. I rzeczywiście można by - symbolicznie - przerzucić odpowiedzialność na rząd. Symbolicznie, bo przecież w praktyce i tak ponosi on polityczną odpowiedzialność za wynik prowadzonych przez siebie negocjacji, nawet najtrudniejszych. Nie jest też wykluczone, że Paweł Kowal sugeruje Tuskowi przyjęcie postawy Camerona. To już byłoby bardzo dziwne. Swe wystąpienie w centrum prasowym sejmu zaczyna od pytania czy chcemy, żeby ten budżet był ostatnim budżetem UE. Pytanie retoryczne: nie chcemy. Ale gdyby Cameronów w UE było więcej, to mógłby to być ostatni budżet UE. I wtedy, należałoby wziąć dosłownie słowa Kowala o "solidnej dbałości o interesy wielkiej Brytanii", bo rzeczywiście koniec UE - w retoryce, która jest elementem marketingu politycznego Camerona  - służyłby tym interesom. Tyle, że są one sprzeczne z polskimi interesami. Oczywista oczywistość, jak mówi lider innego polskiego ugrupowania pozostającego w sojuszu z Cameronem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...