2012-01-12

Gazeta, Rzepa i Verhofstadt o Orbanie

W dzisiejszej Gazecie Wyborczej, na pierwszej stronie, artykuł na temat Węgier. To reakcja na wczorajsze oświadczenie Komisji Europejskiej, która "wyraża niepokój" i zapowiada na 17 stycznia decyzje w sprawie naruszenia przez Węgry prawa UE (polecam interesujący artykuł na ten temat w rubryce Lektury tego bloga).

Victor Orbán                  ©Kadmos-Europa
Zaobserwować można zabawne zjawisko: czym więcej Gazeta o sytuacji na Węgrzech pisze, tym mniej miejsca poświęca sprawie Rzeczpospolita. Czym krytyczniej na poczynania Viktora Orbána patrzy Gazeta, tym silnej w obronę bierze go Rzepa. Rozumiem konkurencję między tymi dwoma tytułami. Rozumiem, że pisowska wrażliwość Rzeczpospolitej każe na Orbána patrzeć z pewną wyrozumiałością. Ale przecież kiedy się przyjrzeć temu, co on wyprawia, to jednak trzeba być świadomym, że broniąc jego poczynań i krytykując jego międzynarodowych i europejskich oponentów wyraża się poparcie dla postaw antydemokratycznych, dla władzy o zapędach autorytarnych. Rzepa ma obsesję, chorobliwą potrzebę bycia anty-Gazetą. Każdy buduje sobie tożsamość jak potrafi. Są jednak pewne granice: można nie lubić Michnika, ale żeby w tym zapamiętaniu opowiadać się za dyktaturą, to już jednak przesada.

W artykule na pierwszej stronie Gazety autor cytuje przywódcę liberałów w Parlamencie Europejskim, Guy Verhofstadta, który niezmiennie się dziwi, że Komisja Europejska ociągała się z reakcją na sytuację w Budapeszcie, podczas gdy Hillary Clinton tak odważnie zareagowała. Osobiście wolałbym, żeby Komisja zareagowała mocniej i szybciej. I żeby wszyscy zareagowali: Parlament Europejski (tak, tak, Panie Verhofstadt)  i polski rząd też. Ale trzymajmy się faktów: Komisja jednak zareagowała pierwsza. Barroso i trzech wiceprzewodniczących Komisji. Belgijski polityk i polski dziennikarz, który go cytuje pewnie listu Hillary Clinton, który przywołują, nie widzieli na oczy. Bo gdyby go przeczytali, to zobaczyliby, że również ona na stanowisko Komisji się powołuje. Nie trzeba być chyba wybitnym ekspertem od chronologii, żeby wydumać, iż Clinton powołuje się na coś, co zaistniało wcześniej, a nie na coś, co dopiero nastąpi. Clinton napisała swój list 27 grudnia, gdy wymiana zdań między Komisją Europejską a rządem Orbána nieźle się już rozkręciła. Nie chodzi o obronę Komisji. Ale o stosunek do informacji i do prawdy zarówno ze strony polityka (przede wszystkim) jak i ze strony dziennikarza (choć jego usprawiedliwia po części to, że cytuje).

A oto list Hillary Clinton:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...